czwartek, 26 kwietnia 2018

Niepomożanka w formie trioletu

Niepomożanka – triolet

Nie pomoże pudru tona
Jeśli gęba stara
Już obwisła, pomarszczona
Nie pomoże pudru tona

Na nic nie zda się tu ona
I w jej moce wiara
Nie pomoże pudru tona
Gdy gęba już stara


            👵

wtorek, 24 kwietnia 2018

Gdy nie ma deszczu - triolet

Mój Tato zachwycał się zawsze aforyzmami ujętymi w formę trioletu przez Remigiusza Kwiatkowskiego. Często je cytował, bo znał na pamięć chyba wszystkie, a na półce w biblioteczce mojej mamy do tej pory stoi zbiorek "Parasol noś i przy pogodzie", do którego też sama często sięgałam. Nie miałam jednak pojęcia, że tego typu konstrukcja nosi nazwę "triolet". Uświadomiła mi to blogowa koleżanka Korek, która sama zmierzyła się z tą formą (całe życie człowiek się uczy). I to mnie zainspirowało. Oto mój pierwszy, ale zapewne nie ostatni triolet (Tato, to dla Ciebie!):

        Gdy nie ma deszczu

Gdy nie ma deszczu, kwiat marnieje
Wysycha wszystko wokół
Bo takie rzeczy są koleje
Gdy nie ma deszczu - kwiat marnieje

Porzućcie zatem swe nadzieje
Nie będzie cieszył wzroku
Gdy nie ma deszczu, kwiat marnieje
Wysycha wszystko wokół

                 🥀

A tu, żeby nie być gołosłowną - jeden z trioletów Remigiusza Kwiatkowskiego:

Gdy biedak je rosół z kury,
chory on lub ona,
nastał smutku dzień ponury,
 gdy biedak je rosół z kury...

Że tak zawsze, twierdzę z góry
 nikt mnie nie przekona
 - gdy biedak je rosół z kury,
chory on, lub ona

                       *

Podaję za Wikipedią:

Triolet – strofa 8-wersowa o dwóch rymach i schemacie rymowym: ABaAabAB, w której wers pierwszy powtarza się jako czwarty i siódmy, a drugi jako ósmy. Triolety pisali Tomasz Zan i Adam Mickiewicz. W parafrazach mądrości Wschodu używał ich też Remigiusz Kwiatkowski. W Czechach triolety pisał Jaroslav Vrchlický.

sobota, 21 kwietnia 2018

Żart, czy bezczelność?

Jak wiecie, unikam tu tematów politycznych, ale wczoraj się we mnie zagotowało. Cytuję z onetowskiego artykułu, który dotyczy protestów w Sejmie rodziców osób niepełnosprawnych:

Mateusz Morawiecki wspólnie z minister Rafalską zadeklarowali wczoraj "daninę solidarnościową", czyli - jak mówił premier - opodatkowanie "w niewielkim stopniu" zamożnych "by złożyć się na potrzebujących". Jak przekonywała dziś Szydło, prace trwają już od wczoraj.


Całość artykułu tutaj → Apel Szydło


I nie wytrzymałam. Krew się we mnie burzy. Kto będzie decydował o tym, kto jest zamożny i kogo należy obłożyć daniną? Dlaczego tak lekką ręką rozdaje się cudze, ciężko zapracowane pieniądze? Dlaczego uprawia się powszechne rozdawnictwo w formie 500+, wyprawek szkolnych po 300 zł (to już z 500+ tych wyprawek nie można sfinansować, tym bardziej, że podręczniki są darmowe?). Rozumiałabym wyprawki dla uczących się dzieci nie objętych 500+, ale dla wszystkich? I dlaczego wobec powyższego nie ma środków na pomoc dla rodziców dzieci niepełnosprawnych?


Zachęca się do rodzenia dzieci ułomnych, z wadami genetycznymi, jest ciągła presja na rzecz zakazu aborcji tzw. eugenicznej, bo przecież "każdy ma prawo do życia", tylko jakoś zapomina się, że każdy ma prawo do GODNEGO życia. Bo niestety nie samo życie jest najwyższą wartością. Najwyższą wartością jest GODNE życie! I cóż? Niech się rodzą takie dzieci, a rząd zepchnie odpowiedzialność za nie na społeczeństwo. I to nie bezrobotni beneficjenci 500+ będą się o nich martwić, nie krzykacze domagający się całkowitego zakazu aborcji, nie księża tak walczący o każde życie, tylko ci, którzy pracują, starają się, płacą i tak już niemałe podatki. GRATULUJĘ POMYSŁU I BEZCZELNOŚCI!


Ja zarabiam marnie, więc prawdopodobnie mogę być spokojna, że nie nałożą na mnie daniny, choć kto to wie? Ale ci zamożni (jakie jest kryterium zamożności?), ci najlepiej zarabiający (co to znaczy najlepiej?) już się pewnie zastanawiają na ile cierpliwości im jeszcze starczy, bo ich się ciągle skubie i przy każdej okazji sięga do ich kieszeni. A oni żeby istnieć i konkurować na rynku inwestują, spłacają kredyty, kształcą dzieci na dobrych, płatnych uczelniach. Jeśli przekraczają progi podatkowe, to i tak płacą wyższe podatki, więc ile jeszcze można od nich ciągnąć? A może zamożnym jest emeryt z 1600 zł emerytury, ale posiadający dom z ogrodem i 5 letni samochód, trochę biżuterii i sprzęt elektroniczny? Niech pomału się wyprzedaje, żeby finansować pomysły rządu.


Rząd uprawia politykę demograficzną tak, jak uprawia, więc niech się zatroszczy o tych nieszczęsnych chromych i kalekich, tak jak na to zasługują. Może mniej przelewów na "firmę" ojca dyrektora, na szeroki gest w stosunku do kościoła, uchylających się od pracy beneficjentów 500+, wydawania pieniędzy na nagrody, premie, pchania ich w MON, TVP itp. Przykładów szerokiego gestu jest wiele.

Podobno wystarczy nie kraść. Więc wara od kieszeni podatników! Nie okradajcie ich do jasnej cholery!
Jeśli dużo zarabiają, to często harują ponad siły kosztem urlopów, czasu dla rodziny, w stresie, i wiecznym strachu o utrzymanie się na rynku, o zobowiązania. Dowalcie im jeszcze, a polikwidują swoje firmy, wyślą na zieloną trawkę swoich pracowników, przejdą na zasiłki i będzie lepiej! Wiwat dobra zmiana!

Nigdy nie zarabiałam dużo, samotnie wychowywałam dwójkę dzieci, bez alimentów, bez wsparcia. Łapałam każdą godzinę nadliczbową, żeby moje dzieci nie żyły w biedzie, to mi zabrano zasiłek rodzinny, bo się starałam i przekroczyłam dochód o 2 złote. Nie było wtedy 500+ ani wyprawek szkolnych. Dałam radę. Ciężko było, ale dałam, nie czekałam na jałmużnę, choć czasem było mi przykro i ryczałam z bezsilności, że za moje starania zostałam ukarana pozbawieniem zasiłku rodzinnego. A gdybym leżała pijana w rowie, to dzieci miałyby i obiady w szkole za darmo i dostałabym dodatek do czynszu, zapomogę na książki i zeszyty itp.

Dzieci wykształciłam, na moje potrzeby starcza i jeszcze coś zaoszczędzę na jakiś wyjazd. Ale teraz moje dzieci z racji, że dobrze zarabiają będzie się skubać, żeby zapewnić niepełnosprawnym to, co powinien im zapewnić rząd. Kto rządzącym dał takie prawo, by rozdawać bezczelnie cudze pieniądze?!
Niechaj sami zadeklarują dobrowolną daninę i wspomagają.
Ciekawa jestem kto z nich i ile pieniędzy przekazał na jakąś fundację i wspomógł chore dziecko, którego nasz NFZ nie chce leczyć i skazuje na śmierć. Ale cudze łatwo się rozdaje, najlepiej pod przymusem płacenia kolejnych danin.

Ręce opadają. Nie twierdzę, że 500+ było złym pomysłem, gdybym miała te 500 choć na jedno dziecko byłoby mi dużo łatwiej. Ale uważam, że mogło być 300+ ale na każde dziecko, bo samotny rodzic z jednym dzieckiem jest dziś pozostawiony sam sobie, a łatwo nie jest.

Jednak już się tak rozbuchali z tym rozdawnictwem, że do niczego dobrego to nie doprowadzi, tym bardziej, że jest ono finansowane z kieszeni tych naprawdę ciężko pracujących na swój dobrobyt, a nie z mądrej polityki i oszczędności. Opamiętajcie się rządzący, bo jeśli dorżniecie tych, którzy wypracowują PKB, zostaną tu już tylko starcy, dzieci i nieudacznicy. Nie będzie z kogo ciągnąć.

wtorek, 17 kwietnia 2018

Idzie lato. Najlepsze (i tanie) tabletki na odchudzanie oraz jak szybko i bez wysiłku stracić na wadze.

W związku z nadchodzącym latem i sezonem plażowym podaję zainteresowanym niezawodne sposoby na smukłą sylwetkę i stratę na wadze:

Najlepsze i najtańsze tabletki na odchudzanie:

Pojemnik zawierający 100 obojętnie jakich tabletek, mogą być przeterminowane, w ostateczności można je zastąpić stoma ziarenkami grochu czy drobnej fasolki. Tak przygotowany materiał codziennie rano lub wieczorem rozsypujemy gwałtownym wyrzutem do góry po całym pokoju, a jeszcze lepiej po całym mieszkaniu.
Pojemnik ustawiamy wysoko na tyle, by sięgając doń musieć stanąć przynajmniej na palce (a najlepiej wejść na krzesło). Każdą z tabletek podnosimy osobno i umieszczamy w pojemniku. Może się zdarzyć, że aby zebrać wszystkie tabletki będziemy musieli odsuwać meble, ale wszystkie 100 sztuk bez wyjątku należy odnaleźć i każdą z osobna umieścić w naszym pojemniku.

Osobom bardziej zdeterminowanym potrzebą odchudzenia się polecam zwiększanie ilości tabletek co tydzień o 20 lub powtarzanie zabiegu 2 razy dziennie. Efekt murowany. Po 2-3 miesiącach jesteśmy umięśnieni, mamy smukłe nogi i płaski brzuch, a co najważniejsze z każdą znalezioną i umieszczoną w pojemniku tabletką gubimy gramy, dekagramy, kilogramy.

Jak szybko i bez wysiłku stracić na wadze:

Jedyny niezawodny i superszybki sposób jest następujący:
Kupujemy wagę za 150 zł i natychmiast odsprzedajemy ją za 50 zł.

POWODZENIA!

środa, 11 kwietnia 2018

I jeszcze jeden tekst - propozycja piosenki dla kabaretu

Stoi mi przed oczami Irena Kwiatkowska, która w Kabarecie Starszych Panów wykonuje piosenkę "Szuja". Mistrzostwo świata!

Ostatnio napisałam "Kęs miłości" - tekst męski, a dziś postawiłam na tekst żeński. Oto on:

                    Słona zemsta

Spięłam się, aż mi wyschła krtań,
By w biurze dostrzegł mnie wśród pań,
Zrobiłam obiad z czterech dań,
Ale zawiodłam się niestety!

To podłość!
Nie zechciał przyjść, co mnie ubodło!
Żałośnie wystygł ryż pod kołdrą!
Któż wiedział, że zeń taki drań?!

Kotlety!
Smażyłam mu je dla podniety,
Będę je sama jeść! O rety!
I cały obiad z czterech dań!

                     *

Pantoflarz to jest pospolity,
Więc zbieram już na niego kwity!
Zapłacisz słono teraz mi ty
Za zestaw łez mych, szlochów, łkań!

Wzgardzona
Zemszczę się! Zemsta będzie słona!
Sól będę sypać w to, co żona
Do pracy naszykuje dlań!

              🍲😡🥘

niedziela, 8 kwietnia 2018

Moja Wielka Konkwista w fotografiach.

Mam zaległości, bo obiecałam opisanie wycieczki do Meksyku. Póki co, wstawiłam zdjęcia z Meksyku z obszernymi opisami na Fb. Album jest publiczny, więc można sobie obejrzeć bez problemu → Moja "wielka konkwista" - Meksyk grudzień 2017

Odsyłając Was do albumu zdradzam jednocześnie moje personalia. Kto z Was zatem chce dołączyć do moich znajomych na Fb - zapraszam.

Myślę, że z egipską wycieczką zrobię to samo. No chyba, że znajdę czas i siłę, żeby jednak obie te wycieczki opisać ładnie tu na blogu. Póki co nawet jeszcze nie zgrałam zdjęć z Egiptu na komputer. Więc na razie macie Meksyk. Miłego oglądania (zdjęć jest prawie dwieście, każde opisane) i zapraszam do grona znajomych, tylko piszcie, kto jest kim, żebym Was mogła zidentyfikować.



czwartek, 5 kwietnia 2018

Zainspirowana tekstami Jeremiego Przybory i Kabaretem Starszych Panów

Wybrałam się w podróż sentymentalną i słuchałam na YouTube piosenek z Kabaretu Starszych Panów. Kilka z nich wykonujemy również z naszym chórem Kontrapunkt. Testy Jeremiego Przybory - niedoścignionego mistrza wyzwań dla dykcji - zawsze wzbudzały we mnie podziw swoją pomysłowością i układem rymów. Siadłam więc sobie przy kawie i spróbowałam swoich sił. Oto tekst (mimo, żem kobieta, to tekst jest męski), który powstał w wyniku tych inspiracji. Nadałby się na piosenkę dla jakiegoś kabaretu?


Kęs miłości

Dostrzegłem ją wśród rzędu kas
Choć byłem tam niejeden raz
Wręczając jej pieniądze
Poczułem nagle żądze
Zadrżałem
Dreszcz przeszedł całym moim ciałem
Serce galopem biło, cwałem
A jeszcze szybciej pędził czas

Kupiłem więc przy kasie kwiat
Wręczyłem jej i milczę. Pat!
Kolejka się wydłuża
Już jakiś gość się wkurza
Co teraz?
Wyraźnie kroi się afera
Umówić chcę się, lecz mnie zżera
Nieśmiałość mimo moich lat.

Na paragonie pisze mi
Swój numer, resztę daje i
Umawiam się z nią wkrótce
Na kawę w „słodkiej budce”
A potem
Gdy serce wali mi z łomotem
Wyznaję miłość zlany potem
Otwieram duszy mojej drzwi

Chciałem miłości uszczknąć kęs
Trzepocąc rzędem rzadkich rzęs
Lecz na nic się to zdało
Cofnęła nagle ciało
Bo ona
Nie taka słodka, raczej słona
Choć dziewczę jeszcze, nie matrona
A już odkryła żądz mych sens

Nie drgnął w niej ani jeden zmysł
Gruchnęła śmiechem i czar prysł
Bo chciała się zabawić
I mnie czym prędzej spławić
Za stary!
Choć przecież nie dawałem wiary
Wolałem wierzyć w jakieś czary
......
Mój uśmiech zrzedł, a zapał zwisł…

*****



niedziela, 1 kwietnia 2018

"Jak pech, to pech!" - opowiadanie wielkanocne


Przypominam opowiadanie sprzed sześciu lat, ale jak znalazł na Święta Wielkanocne. Miłej lektury.


Jak pech, to pech!

4 kwietnia 2012

Ten tydzień zaczął się wyjątkowym pechem. Agata nie lubi poniedziałków, jak każdy zresztą, ale żeby od razu rano drogę jej przebiegł czarny kot? Przesądna to ona nie jest, ale na wszelki wypadek zmieniła trasę i pojechała do pracy okrężną drogą. Odstała w korku 3 godziny, spóźniła się, musiała zostać po godzinach, bo robota była pilna. Wściekła jak osa zaparzyła sobie kawę i zabrała się do pracy. Musi ją skończyć i nie myśleć już o tym. W domu czeka ją jeszcze przedświąteczne mycie okien, zakupy, a ona siedzi tu jak idiotka. Wszyscy już poszli, zajmą się przedświąteczną krzątaniną, a ona będzie robiła raport. I to wszystko przez to durne czarne zwierzę!

Kończyła już i zaczęła składać papiery, wyłączyła komputer, przetarła biurko i klawiaturę.

- Wreszcie! – przeciągnęła się, aż bluzka wysunęła się ze spódnicy ukazując pępek. Agata spojrzała krytycznie na fałdki na swoim brzuchu – A może by tak nie szykować niczego na te święta? Właściwie po co? Jest sama, więc kto będzie to jadł?

- Powinnam się oszczędzać! – powzięła mocne postanowienie, że tym razem nie będzie się objadała – jednak coś tam trzeba przygotować, może ktoś wpadnie?

Sama w to nie wierzyła, bo i kto miałby wpaść? Rodzice wyjechali na wczasy świąteczne na Majorkę, brat z rodziną jest w Anglii, narzeczony znalazł sobie inną…

Będzie sama. Święta, to święta, każdy spędza je w rodzinnym gronie, a nie udziela się towarzysko. Na odwiedziny koleżanek też nie mogła liczyć.

Miała już wychodzić, właśnie sięgała po płaszcz, gdy do jej pokoju wszedł kierownik działu.

- Jeszcze tu jesteś? – zapytał. Byli na „ty”, bo wszyscy tu byli na „ty”, ale nie lubiła go.

- Musiałam dokończyć robotę, przecież się spóźniłam, to trzeba było zostać dłużej!
- A może to dla mnie tu zostałaś, co? – zrobił głupią minę, która zapewne jemu samemu wydawała się zalotna i próbował włożyć jej rękę pod bluzkę.
- Przestań, Waldek! Prima aprilis był wczoraj, a ciebie wciąż żarty się trzymają! – odsunęła się w porę, bo inaczej miałaby jego łapę na swoim pępku. Poprawiła szybko bluzkę i próbowała wyjść. Zastąpił jej drogę.
- No co ty taka dzika? Pomyślałby kto! Kiedy ostatni raz kochałaś się z mężczyzną, co? Przecież głód ci z oczu wyziera!
- No to właśnie idę zjeść kolację – burknęła i odepchnęła go robiąc sobie przejście. Nie spodziewał się tego, stracił równowagę, próbował schwycić się za stojący obok wieszak, ale razem z nim wyrżnął się jak długi.

- No i dobrze ci tak, chamie – pomyślała Agata i czym prędzej wybiegła z biura. Pewnie się będzie na niej mścił, jak na każdej, która zignorowała jego umizgi, ale ona się nie podda. Jak będzie trzeba pójdzie choćby do sądu.

- Ty durny czarny kocie! Przez ciebie to wszystko!

Wtorek też nie zaczął się najlepiej. Budzik nie zadzwonił, więc znowu ryzykowała spóźnienie do pracy. Żeby tego uniknąć pobiegła do samochodu nieumalowana mając nadzieję, że na czerwonych światłach coś tam sobie pacnie. O korkach nawet nie chciała myśleć. Na szczęście tym razem droga nie była zatkana, ale na skrzyżowaniu otrąbili ją, gdy czekając na zielone próbowała zrobić sobie kreski na powiekach. Jakiś gość wygrażał jej nawet i coś wrzeszczał.
Wzruszyła ramionami i popukała się w czoło, co doprowadziło go do jeszcze większej furii, potem nacisnęła na gaz i w ostatniej chwili przejechała skrzyżowanie. Zapaliło się czerwone. Tamten nie zdążył.
- Dobrze ci tak! Głupi palant! – gdyby nie musiała trzymać kierownicy, zatarłaby ręce z zadowolenia. W pracy oblała się kawą. Jak pech, to pech!

Szef omijał ją w biurze i odwracał wzrok. Nie wiedziała co knuje, bo na pewno coś knuł, ale miała nadzieję, że przed świętami da jej spokój. W firmie panował serdeczny nastrój. To nie pora na walkę.
Środa minęła względnie spokojnie nie licząc, że oszukano ją w sklepie nabijając dwa razy na rachunek obrus wielkanocny. Nie połapała się od razu, więc teraz może napisać zażalenie do Pana Boga. Kupowała chyba z 15 różnych dupereli, zorientowała się dopiero w domu. Wściekła na siebie rzuciła się na zaległe porządki domowe i na szczęście obyło się tego dnia już bez większych kataklizmów.

W czwartek wszystko już było gotowe. Dom wyszykowany i przystrojony świątecznie. Siedząc nad jakąś tabelką planowała, co przygotuje do jedzenia, kiedy zadzwoniła sąsiadka z dołu, że zalewa jej mieszkanie. Szybko wyjaśniła szefowi, dlaczego musi już wyjść i z okrzykiem „Awaria u mnie! Powódź!” wybiegła z biura nie czekając na reakcję kierownika, który z rozdziawioną gębą stał jak wryty. Właśnie zamierzał złośliwie dołożyć jej roboty, by znowu musiała zostać po godzinach. Tym razem postanowił jej nie odpuścić. Był przekonany, że Agata ma na niego chętkę, tylko się droczy i stawia, co jeszcze bardziej go podniecało.

To co zastała omal nie przyprawiło jej o mdłości. Z góry, z sufitu kapała woda, dywan prawie już pływał, a przepłacony dwukrotnie odświętny obrus jakoś dziwnie się pomarszczył i puścił farbę. Całą świąteczną dekorację z papierowych żonkili i pisanko-wyklejanek diabli wzięli. Wszystko było mokre. Obraz nędzy i rozpaczy. A tyle radości sprawiło jej własnoręczne wykonanie tych kwiatów z bibułki i ozdobienie jajek!

- To nie u mnie! – zawiadomiła sąsiadkę z dołu – to ktoś z góry nas zalewa, że aż do pani przecieka. Pobiegły obie piętro wyżej. Łomotały w drzwi chyba z 10 minut, zanim otworzył im zaspany sąsiad. Z mieszkania wylała się woda aż na klatkę schodową. Zakłopotany drapał się w głowę, potem oprzytomniał i zakręcił lejącą się do wanny wodę.

- O kurczę! Przepraszam panie! Wróciłem z delegacji i chciałem przygotować sobie kąpiel. Przysnąłem! Ale chyba nic takiego się nie stało?!
- Nie, no skąd! Nic takiego! Tylko zalał pan dwa piętra! – Agata rozpłakała się – Proszę, zapraszam do mnie, niech pan zobaczy to „nic”!

Likwidator szkód będzie dopiero jutro. Agata cały wieczór zbierała wodę z podłogi i suszyła zalany dywan. Próbowała uratować pisanki, ale nic jej z tego nie wyszło. Odklejone naklejki nie chciały się ponownie przyczepić, zresztą zamazały się, pomarszczyły.
- No to mieliśmy przedwczesny śmigus – dyngus! Falstart! – pomyślała i ledwo żywa ze zmęczenia położyła się spać.

Na piątek wzięła urlop na żądanie. Nie miała siły iść do pracy, zresztą miał przyjść likwidator. Spóźnił się – Wie pani, korki! – spojrzał, pokiwał głową, podsunął jej jakieś papiery do podpisania. – Będziemy w kontakcie, wesołych świąt!
- Tak, tak, będziemy w kontakcie, tak, dziękuję, wzajemnie – Agata usiadła zrezygnowana na krześle, kanapa była jeszcze mokra. Dobrze, że jeszcze grzeją w kaloryferach, to może do świąt mi to wszystko wyschnie – powiedziała sama do siebie.

Wieczorem wyszła z domu. Poszła do kościoła odwiedzić Grób Pański. Zmówiła modlitwę i otarła oczy z łez. – Dlaczego to właśnie mi się to wszystko przytrafia? Dlaczego?
Potem jeszcze snuła się bez celu po mieście, a gdy wróciła poszła spać nie jedząc kolacji. Miała wszystkiego dość.

W sobotę ubrała się starannie, chwyciła koszyczek wielkanocny i wyszła do kościoła poświęcić pokarmy. W połowie drogi złamała obcas. W taki dzień nie wypadało  kląć, ale bluzgi same cisnęły się jej na usta. Kuśtykając wracała do domu, potem zdjęła buty. Było jej już wszystko jedno. Szła w samych pończochach machając koszyczkiem i śmiejąc się nerwowo. W drugiej ręce niosła swoje ulubione szpilki. Ludzie oglądali się za nią. Nawet nie przypuszczała, że wygląda wyjątkowo pięknie i tak jakoś nierealnie – ni to smutna, ni to wesoła, ale wiosenna, boso, w rozpiętym płaszczu i z rozwianymi włosami błyszczącymi w słońcu. Po chwili zorientowała się, że jakiś mężczyzna robi jej zdjęcia. Speszyła się.

- Co też pan wyprawia?! Niech pan przestanie! Nie życzę sobie! Po co panu te zdjęcia? – była wyraźnie zdenerwowana.
- Jaka pani jest piękna! Zjawiskowa! Jeszcze chwilkę, pozwoli pani, że jeszcze pstryknę kilka razy! Proszę! – ciemnowłosy przystojniak biegał wokół niej i pstrykał zawzięcie. – Ale będą zdjęcia! Konkursowe!

Roześmiała się – piękna? Od kiedy ona jest piękna? Z tymi wałkami na brzuchu, grubymi udami i za dużym nosem? Kpiny jakieś, czy co?

- Tu jest moja wizytówka. Wywołam te zdjęcia i przedstawię pani do akceptacji, przysięgam, że nie zrobię z nich użytku bez pani zgody. Może mi pani podać jakieś namiary?
Zapisała mu numer telefonu. Zaskoczona nie wiedziała, co ma o tym sądzić.
Przedstawił się jej z ukłonem, pocałował w rękę. Zdążył schować aparat do futerału, gdy nagle wyrósł przed nimi jak spod ziemi dzieciak lat około pięciu z karabinem na wodę większym od niego. Wystrzelił wodną serię prosto w ich brzuchy i z radosnym śmiechem uciekł. Nie mieli siły, by go gonić.

- To już drugi przedwczesny śmigus – dyngus! Ja chyba nie dożyję tych świąt! Może powinnam zaopatrzyć się w strój płetwonurka? – roześmiała się. On zawtórował jej gromkim śmiechem.
- Mogę panią odprowadzić? Niech pani jednak włoży buty, bo się pani przeziębi. Służę ramieniem. Proszę się wesprzeć, jakoś się dokołaczemy nawet bez obcasa.
- Dziękuję – włożyła nieszczęsne szpilki, uwiesiła się mu na ramieniu i dała się odprowadzić.

Okazał się być przemiłym człowiekiem, zawodowym fotografem. Jego żona – modelka wybrała karierę z Stanach i zostawiła go pół roku temu. Tego dowiedziała się w pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych, gdy zapukał do jej drzwi z własnoręcznie wykonanymi pisankami i zdjęciami. Spędzili razem te święta oglądając jego fotografie. Nie przystawiał się do niej, ale widać było, że mu się podoba. Patrzył na nią tak jakoś…

Potem, po latach, gdy już całą rodziną szli do kościoła święcić pokarmy, przytulił ją i przypomniał jej tamtą Wielka Sobotę.
- I nie przeszkadzała ci moja nadwaga? Naprawdę ktoś taki jak ja mógł ci się spodobać? Miałam wtedy tyle kompleksów!
- Zakochałem się od pierwszego wejrzenia! Byłaś cudowna! Miałem uraz do wychudzonych, zimnych lal. Od Ciebie biło takie jakieś ciepło wewnętrzne, mimo tego całego twojego pecha i tych kilku nadprogramowych kilogramów. Zresztą to chyba nie tylko moja opinia! W końcu te moje zdjęcia, które ci zrobiłem wygrały konkurs!

- Tato! Ja chcę taki karabin na wodę! – ich sześcioletni syn z zachwytem w oczach pokazywał chłopca biegającego z olbrzymią zabawką, a trzyletnia córeczka w tej samej chwili podnosiła z ziemi wychudzonego maleńkiego kociaka i z błaganiem w oczach, lekko sepleniąc prosiła:

- Mamo, spójrz jaki śliczny kiciuś! Weźmiemy go do domu? Tatusiu, proszę…

Spojrzeli na siebie i wybuchli śmiechem. Kociak był czarny jak smoła.


Szczególnie polecam:

Fraszka na gościa